Jeśli nie trafiliście tu przez kompletny przypadek, to na 99% zaprowadził was tu link w notce na moim "głównym" blogu, "Zapiskach z czwartej dekady". Wiecie więc już pewnie, kim jestem i dlaczego założyłem Gawrę Tarchomińską.
Powtórzę za tamtą notką: czuję, że czas coś zmienić w moim życiu. Niektórzy zmieniają kolor włosów lub styl ubioru (przerabiałem to). Inni radykalnie przewartościowują swoje życie duchowe (to też). W moim przypadku cel jest prosty: wskrzesić swoją kreatywność, uruchomić swoją produktywność.
Piętnaście lat temu, w liceum, dano mi do wypełnienia ankietę predyspozycji życiowych. Miałem wtedy wielkie marzenie: chciałem zostać lekarzem. Równocześnie jednak rysowałem na potęgę (chociaż topornie), grałem na gitarze i śpiewałem (chociaż niezbyt ambitnie), a głowę miałem pełną marzeń, fantastycznych światów i pochłanianej pasjami wiedzy ze wszystkich możliwych dziedzin. Pedagog szkolna przeczytała moją ankietę, przepytała mnie szczegółowo, po czym stwierdziła: "Marcin, tobie po prostu w duszy gra. Mówisz, że marzysz o medycynie, ale jesteś materiałem na artystę". Wtedy uważałem, że jedno drugiemu nie przeszkadza. I chociaż lekarzem nigdy nie zostałem, a wielkim artystą raczej już nie będę, cały czas mam tę samą muzykę w duszy. Moje ręce nie umieją być bezczynne, w mojej głowie nigdy nie panuje cisza. I chociaż czasem ta niecierpliwość i ten szum w mózgu są absolutnie obezwładniające, to coraz bardziej czuję, że najlepszym sposobem na ich opanowanie jest - zaprząc je do pracy.
Jak napisałem w Zapiskach, wypowiadam wojnę. Wojnę swojej szarości, codzienności i życiu od budzika do fajrantu, od wypłaty do wypłaty, od porażki do porażki. Początki są ciężkie, zainteresowań mam od groma, a zamiast solidnej podstawy buduję się na stosie gruzu i nie wiem, w co ręce włożyć - ale to oznacza tylko, że każdy sukces będzie tym słodszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz